Co wspólnego były prezydent Stanów Zjednoczonych ma z Gdańskiem i piwowarstwem domowym? Odpowiedź prawidłowa: wszystko! To Jimmy Carter na powrót je zalegalizował, przyczyniając się do ekspansji zjawiska także w Polsce, a co za tym idzie – w Gdańsku. Dlatego wznoszę szklanicę na jego cześć!
1 lutego minęło 35 lat od tej wiekopomnej dla browarnictwa amatorskiego chwili. Dokładnie tego dnia 1979 roku wszedł w życie akt, znoszący prohibicyjne przepisy z okresu międzywojennego. Amerykańscy smakosze zaczęli warzyc na potęgę, a jak grzyby po deszczu rodziły się browary rzemieślnicze – obecnie w USA działa ich około 2,5 tysiąca i rokrocznie uruchamianych jest kilkaset (!) kolejnych. Czy to się komuś podoba czy nie – to Jankesi współcześnie są trendsetterami w tej materii, a już prawdziwą furorę ostatnio robią ichnie chmiele.
Jak to się ma do Gdańska? Gdyby nie Andrzej Sadownik, który zaraził się piwowarstwem domowym w Stanach i ponad 20 lat temu, zaszczepił ideę na rodzimym gruncie, gdańskiego warzenia w domach czy na skalę restauracyjną w ogóle by nie było albo zaczęłoby się później niż to się stało w rzeczywistości. W każdym razie – amerykańska rewolucja nadal mocno stymuluje jego rozwój w Europie i u nas.
Toast za zdrowie i pomyslność prezydenta Cartera spełniam więc moją warką numer 6 – oatmeal stoutem (na zdjęciu poniżej) – najlepszą jaką do tej pory w krótkiej przygodzie z piwowarstwem udało mi się uwarzyć.
Amerykanie jakoś w ogóle mieli szczęście do przywódców, delektujących się piwem. Wszak piwowarstwem parali się prezydenci George Washington i Thomas Jefferson.