Żuławska terra incognita

Żuławy, mimo, że na wyciągnięcie ręki, to mieszkańcy Trójmiasta znają je mniej niż Borneo. Dla mnie również stanowiły ziemię nieznaną. Od niedawna, na szczęście, nadrabiam zaległości, odkrywając jak olbrzymim dziedzictwem kulturowym może się ten region pochwalić. W tym spuścizną techniczną, związaną z wielowiekowym procesem osuszania tego obszaru, w czym niepoślednią rolę odegrały wiatraki pompowe. Raptem sto lat temu trudno było sobie wyobrazić krajobraz płaskiej krainy bez ich pięknych sylwetek. Do dziś zachowały się dwa, i to zupełnie dla Żuław nieemblematyczne.

Kiedy od pewnego badacza tematu z Politechniki Gdańskiej usłyszałem, że na przestrzeni 150 lat – od 1800 do 1945 roku – doliczono się ich blisko 350 (!) na całym obszarze Żuław Wiślanych, szczęka mi opadła z wrażenia… Po raz drugi opadła, gdy stanąłem obok wiatraka-koźlaka w Drewnicy i zobaczyłem go z bliska. Dostojny, przypominający kształtem łódź, a mnie jakoś kojarzący się z Żurawiem Gdańskim… Jest w nim majestat, potęga, tajemnica, coś nieodgadnionego, co nie pozwalało traktować tego i pozostałych wiatraków jako zwyczajnych obiektów gospodarczych. Zresztą ich opiekunowie – nie właściciele, owszem: byli nimi, ale nie pozwalali się tak określać! – obchodzili się z nimi jak z żywymi istotami, posiadającymi duszę. Zresztą wiatraki nie „budowano”, lecz „powoływano do życia”.

W krajobrazie regionu dominowały wiatraki czerpakowe, zwane pompami wietrznymi. Już sama ich nazwa wskazuje na funkcję i uzależnienie od aury – odwadniały nisko, najczęściej poniżej poziomu morza, położony teren. W jaki sposób? Zazwyczaj umieszczano ich kilka lub kilkanaście na jednym, osuszanym polderze tak, że każdy kolejny przy pomocy konstrukcji działającej na zasadzie „śruby Archimedesa” przenosił wodę do wyżej usytuowanego rowu melioracyjnego lub kanału. Kiedy ogląda się „czerpaki” na starych fotografiach, widać, że niewiele się od siebie różniły: korpus niemal identyczny, dolny fragment w postaci przykrytego kozła, do którego przytwierdzano dyszel, służący do ustawiania wiatraka w pozycji korzystnej względem wiatru.

Pewne wyobrażenie, jak owa czynność wyglądała w praktyce, daje istniejący do dziś, choć marniejący w oczach, najstarszy na Pobrzeżu Bałtyckim – bo z 1718 roku! – wspomniany wiatrak w Drewnicy. Albo jeszcze lepiej – wiatrak-paltrak, „importowany” z Wyszogrodu i na nowo złożony w Mokrym Dworze koło Pruszcza Gdańskiego.

Pierwszy z nich mielił, a drugi wciąż mieli zboże na mąkę. Z wiatraków czerpakowych do naszych czasów nie uchował się żaden. Ostatni, przeniesiony z Ostaszewa i eksponowany do końca lat 70. W Parku Oliwskim spłonął w niewyjaśnionych okolicznościach, a jego relikty – dosłownie, bo na pierwszy rzut oka trudno rozpoznać – można oglądać w Muzeum Żuławskim w Nowym Dworze Gdańskim.

Pompy wietrzne jako mało wydajne zniknęły z żuławskiego pejzażu, bo musiały zniknąć. Nie wytrzymały konkurencji najpierw z powstającymi na przestrzeni całego XIX stulecia pompami parowymi. Te z kolei z czasem wyparły nowoczesne, elektryczne stacje pomp, którymi usiany jest cały region. Jeśli przyjmiemy, że stacja pomp w Koszwałach odprowadza do Kanału Piaskowego 800 litrów wody na sekundę, a przepompownia w Chłodniewie – aż 20 tysięcy litrów na sekundę z polderu w powiecie nowodworskim, to jaką robotę musiały wykonywać proste wiatraki, żeby powstrzymać ziemie uprawne przed zalaniem…?

Żuławy to swoista terra incognita. Ziemia nieznana, ale też trochę niechciana i zapomniana. Po powojennych wysiedleniach niemieckich mieszkańców, polscy osadnicy nie zawsze przybywali do delty Wisły z własnej woli. A jeśli już przybywali, to z trudem oswajali te tereny. Raz, że ziemia wymagająca, a dwa – długo towarzyszyło im poczucie tymczasowości i obawa, że Niemcy prędzej czy później „wrócą na swoje”. Trzecie pokolenie już jednak mocno zapuściło korzenie na Żuławach i ich spuściznę uznaje za swoją. Także spuściznę hydrotechniczną. Dlatego tu i ówdzie przebąkuje się o wskrzeszeniu – naturalnie, na miarę potrzeb – wiatraków czerpakowych, które mogłyby na powrót cieszyć oko. Nawet gdyby stały się tylko świadectwem historii jako – dajmy na to – centra edukacji ekologicznej.